sobota, 19 stycznia 2013

Wyprawa rowerowa "Rugia 2010"

Dzień 1 – 01.05.10 dystans – 120km 

Świnoujście > Zinnowitz > Wolgast > Greifswald > Stralsund > Altefähr

Na dworcu niemieckiej kolejki UBB w centrum Świnoujścia meldują się Stefan, Fasola, Kuba i nasza towarzyszka Kamila. Wyjazd planowany był na 8.00. Wyjechaliśmy z niewielkim, 45 minutowym opóźnieniem. Warunki pogodowe idealne. Słońce świeciło, wiatr powiewał. Początkowy odcinek drogi przez niemieckie cesarskie kurorty to trasy doskonale znane nam z jednodniowych wyjazdów. Po drodze Kuba zgubił namiot i gdyby nie sugestie niemieckich kierowców zorientowalibyśmy się o tym dużo później. Ponieważ to nasza pierwsza wyprawa co chwile coś poprawialiśmy(szczególnie mocowania bagażu). Na drogi rowerowe naszych zachodnich sąsiadów nie można narzekać, dlatego do Wolgastu droga minęła szybko i przyjemnie. W Wolgaście opuszczamy wyspę Uznam. Po regenerującym posiłku, ruszamy w stronę Greifswaldu. Zasięgamy sugestii mieszkańców, w którą stronę mamy się kierować. Jedziemy drogą przez zielone, rolnicze tereny. Kolejna stacja czekała na nas w Wiecku. Dawna wioska rybacka ze starym 800 letnim mostem zwodzonym. Dalej kierujemy się ścieżką rowerową i w godzinach popołudniowych dojechaliśmy do Greifswaldu, hanzeatyckiego miasta uniwersyteckiego gdzie rozpoczynał się 30 kilometrowy odcinek brukowanej drogi prowadzącej prawie do samego Stralsundu. Niestety nie było drogi alternatywnej(obok prowadzi droga szybkiego ruchu), a więc spadło tempo i komfort jazdy. Po ponad 2 godzinach dojechaliśmy do Stralsundu. Z daleka mogliśmy zauważyć wielki most prowadzący na Rugię. Zatrzymaliśmy się w restauracji Burger King i uzupełniliśmy „braki” kalorycznym posiłkiem. Na nasze nieszczęście nadciągnęły dosyć rozległe, deszczowe chmury. Szybko zabezpieczyliśmy pozostawione na zewnątrz rowery i sakwy. W związku z niesprzyjającą aurą momentalnie zrobiło się ciemno. Chcieliśmy jeszcze przed zachodem rozbić namiot na polu campingowym w Altefähr, dlatego ruszyliśmy w drogę. Przejechaliśmy stary most, dostępny dla ruchu rowerowego a za nim pod znakiem „Willkommen auf Insel Rügen” odbiliśmy na zachód, prosto na camping. Tam po szybkim zameldowaniu dostaliśmy plac pod namiot. Rozbiliśmy się, wciągnęliśmy gorący posiłek, ściągnęliśmy sakwy i wyruszyliśmy na wieczorny objazd po Stralsundzie. Piękne miasto hanzeatyckie, które dziś uznawane jest za jedno z najpiękniejszych miejscowości w północnej części Niemiec.
Po całym dniu jazdy na obciążonych rowerach taka przejażdżka dodała nam skrzydeł!
Na plus to, że po powrocie mogliśmy skorzystać z darmowego, ciepłego prysznica . Noc minęła spokojnie poza tym, że zmarzliśmy. Nie byliśmy przygotowani na tak mroźną noc, temperatura oscylowała w okolicach 0 stopni.

Stralsund - most na Rugię 

Dzień 2 – 02.05.10 dystans  65km 

Altefähr > Bessin > Grabitz > Rothenkirchen > Duβvitz > Ummanz > Gingst > Trent > przeprawa promowa Wittower Fähre > Wiek > Altenkirchen > Presenske

Po wyjściu z namiotów słońce świeciło nam w oczy - ten dzień nie mógł się nie udać! Planowaliśmy wyjechać odpowiednio wcześnie, ponieważ celem było dostanie się na północny kraniec Rugii w ciągu dnia. Tym razem nasze opóźnienie sięgnęło całej godziny. Po wymeldowaniu się, uregulowania płatności(camping kosztował 6 euro za osobę + gorący prysznic) i zasięgnięciu informacji wyjechaliśmy. Wzdłuż zachodniego wybrzeża wyspy wiedzie ścieżka rowerowa prawie przy samej wodzie. Ogrzewani promieniami słońca „podziwialiśmy” mnóstwo łąk i wodę. Droga całkowicie monotonna. W pewnym momencie Kuba i Stefan mają problem techniczny, dziewczyny jadą dalej. Kiedy je dogoniliśmy wylegiwały się w słońcu. Dobrą zabawą okazał się rowerowy wyścigi z niemiecką młodzieżą(oczywiście wygraliśmy). Postanowiliśmy nadrobić sobie kawałek drogi i zaryzykować przejazd inną trasą. Skusił nas punkt widokowy, którego niestety nie odnaleźliśmy. Okazała się ona być polną i błotnistą ścieżką o szerokości 20cm. Obciążone pod wpływem sakw koła zapadały się w tej gównianej papce. Tempo-4 km/h. Nie dało się jechać. Najgorzej miał Stefan, którego przyczepka ma dość szeroki rozstaw kółek. Na wyprawie główną rolę każdego dnia w podtrzymywaniu energii odegrały wszelkiego rodzaju batony i czekolady. Na szczęście dojechaliśmy do pośredniego celu - przeprawy promowej Wittower Fähre. Ku naszemu zdziwieniu zapłaciliśmy niewiele- 8,10€ za cztery osoby + rowery. Prawdopodobnie promowy kasjer obniżył nam cenę. Sama przeprawa trwała bardzo szybko 3 minuty, ledwo zdążyliśmy zrobić zdjęcia! Dalej jechaliśmy przy samej wodzie do miejscowości Wiek. Potrzebowaliśmy wody, niestety była niedziela. Większość sklepów w Niemczech w ten dzień jest zamknięta. W Wieku staraliśmy się dowiedzieć gdzie możemy znaleźć otwarty sklep. Bez skutku. Dopiero w miejscowości Altenkirchen Stefan dogadał się z jakimś tubylcem „gdzieś tam jest Netto!” (sklep z którego usług korzystaliśmy później z wielką przyjemnością). W Netto zrobiliśmy skromne zakupy: gofry, woda, kaloryczne przekąski oraz piwo(dobre na zakwasy i zakończenie dnia w dobrym humorze). Jedzenie w Niemczech nie jest w cale drogie, a dodatkowo jest możliwości zwrotu butelek. Zrobiło się dosyć późno i zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie dojedziemy do pola campingowego. Musieliśmy, więc znaleźć inne miejsce na nocleg. Upatrzyliśmy sobie dobry kawałek ziemi, pozostało tylko wykorzystać znajomość niemieckiego Kamili i Fasoli. Udało się za pierwszym podejściem! Miły starszy pan(nazwany przez nas później Helmudem) zgodził się na rozbicie naszych dwóch namiotów w Jego ogrodzie. Kolacja standardowa - zupa w proszku. Helmud użyczył nam łazienki, niestety nie mogliśmy skorzystać z prysznica, gdyż jego domek był w trakcie remontu. Noc cieplejsza niż poprzednia, jednak temperatura nie rozpieszczała (Fasola ubierała na siebie wszystkie ubrania, jakie miała i spała pod folią życia + 2 karimaty ). Piękna, niezapomniana kołysanka w postaci rechotu żab.

Przeprawa promowa Wittower Fahre

Dzień 3 – 03.05.10 dystans  70km 

Presensk > Kap Arkona > Juliusruh > Glowe > Spyker > Neddesitz > Nardevitz > Holzkoppel > Sassnitz

Poranek był dość chłodny, pogoda nie wróżyła dobrze. Niemiec, u którego spaliśmy zniknął w momencie, gdy byliśmy w fazie wybudzenia. Początkowo myśleliśmy, że pojechał a my nie zdążyliśmy nawet podziękować. Jednak na miły początek dnia czekała nas niespodzianka od Helmuda. Specjalnie dla nas wybrał się do sklepu i przywiózł gorące, chrupiące bułki! Zaprosił nas na śniadanie do przytulnego domku. Poczęstował pyszną kawą. Objedliśmy go z zapasów dżemu, który w połączeniu z bułkami powodował odczucie nieba w gębie(i w żołądku). Udało nam się nawet poprowadzić konwersacje. Odradził wizytę w Bergen( „stolicy Rugii”) i polecił trasy i miejsca które powinniśmy zobaczyć. W tym dniu pogoda zdecydowanie nie dopisywała. Od rana niebo było zakryte grubą warstwą chmur i wiał silny północny wiatr. Fasola nie wzięła z domu zakrytych rękawiczek, dlatego musiała ratować się woreczkami jednorazowymi (które i tak niewiele jej dały). Standardowo opóźnienie wyniosło godzinę a Kuba miał flaka w tylnim kole. Kierunek- Kap Arkona, najbardziej wysunięty na północ przylądek Rugi. Przez 10 km jechaliśmy główną, ruchliwą drogą pod wiatr. Krótki odcinek, a byliśmy wykończeni. Na Arkonie, dawnym grodzie obronnym i ośrodkiem kultu pogańskiego boga Świętowita, czekają piękne widoki, strome klify i pamiątkowe zdjęcia. Pojeździliśmy trochę pobliskimi ścieżkami na klifach. Nadszedł czas ruszać w dalsza drogę. Zaczął padać deszcz, który stopniowo zaczął się nasilać. Z nadzieją na to, że przestanie jechaliśmy przed siebie. Nadzieja matką głupich! Kierunek południe. Wzdłuż wybrzeża jedziemy po betonowych płytach, asfalcie i szutrze. W Glowe zatrzymaliśmy się na ciepły posiłek w pizzeri, aby zjeść i chociaż częściowo wyschnąć. Gdy już pochłonęliśmy wszystko, co zamówiliśmy udaliśmy się na zakupy do pobliskiego Netto. Po drodze dopisało nam szczęście i mogliśmy skorzystać ze świeżo wyremontowanego mostku. Nawierzchnia drogi wciąż odpowiednia, jednak we znaki dała nam się górzystość terenu. Fasola w bardzo nietypowy sposób mobilizowała się przed każdą wyższą i dłuższą górką. Wiatr i deszcze nie odpuszczały. Już wtedy wiedzieliśmy, że na wapienne klify tego dnia nie uda nam się dotrzeć! Zaczęliśmy szukać jakiegokolwiek schronienia. Byliśmy przemoknięci do majtek. Żadne próby nie przyniosły efektu. Krążyliśmy. Jeden koleś chciał od nas nawet 70€(od osoby!). Jeżdżąc od wioski do wioski dojechaliśmy aż do Sassnitz. A raczej wpadliśmy - po zjeździe z wysokiej, ciągnącej się przez kilka kilometrów góry. Była to główna droga, prowadząca przez środek Parku Narodowego. Fasoli i Kubie od razu pojawił się szeroki uśmiech. Dobry humor dopisywał, choć warunki tego dnia były ekstremalne. W deszczu Sassnitz, które jest najliczniejszym miastem na wyspie wyglądało jak wyludnione. Po krążeniu w kółko Kamili i Fasoli udało się znaleźć miejsce. Okazało się, że w cenie 15€ od osoby mamy do dyspozycji przytulne mieszkanko z wyposażoną kuchnią, łazienką, dwoma pokojami i TV. Cudowne zakończenie dnia. Luksusy. Oczywiście nie zabrakło też zakupów w Netto(w koszyku jajka, pieczywo i piwo). Seans w telewizji, pyszna kolacja, wielkie łoże i kołdry. Wszystkie możliwe grzejniki obwieszone były naszymi przemoczonymi rzeczami. Drzwi, krzesła i karnisze zresztą też.

Kap Arkona


Dzień 4 – 04.05.10 dystans  75km 

Sassnitz > Holzkoppel > Sassnitz > Ostseebad Binz > Serams > Nadelitz > Putbus

Wypoczęci i wygrzani wyruszyliśmy do Parku Narodowego Jasmund. Po raz pierwszy ominął nas cały rytuał związany z namiotem. Opóźnienie jedyne 30 minut. Dogadaliśmy się z właścicielką mieszkania, że zostawimy u niej sakwy z przyczepką i skierowaliśmy się w stronę klifów. Z Sassnitz ruszyliśmy na północy zachód trasą, którą mieliśmy dotrzeć do początku szlaku na wapiennych klifach. Prowadziła głównie przez las. Dojechaliśmy do miejsca, w którym oficjalnie rozpoczyna się obszar parku, ale natykamy się na zakaz wjazdu rowerami. Powiedzieliśmy sobie, że klifów nie odpuścimy. Jest to przecież największa atrakcja na Rugii! Szybkie przestudiowanie mapy przez Stefana i zauważa on, że niedaleko jest jakaś ścieżka rowerowa, która też dojeżdża do samej krawędzi klifów. Niestety jak się później okazało prowadziła ona tylko do najwyższego klifu i znajdującego się na nim punktu widokowego. Szybka narada. Otaczające nas widoki kuszą nas tak bardzo, że decydujemy się pojechać ścieżką pieszą. Jak się później okazało na tej trasie towarzyszyły nam strome zjazdy, podjazdy, korzenie, a przy wielkich wąwozach niezliczona ilość schodów, na których musieliśmy nosić nasze rowery. Na klifach w Jasmund nie da rady poruszać się z jakimkolwiek bagażem na rowerach, muszą być maksymalnie odciążone. Jasmundem pędziliśmy ponad dwie godziny, ale to, co przez ten czas tam zobaczyliśmy było niesamowite. Przepiękne widoki, soczysta zieleń drzew, głęboka biel wapiennych skał - coś niezwykłego! Aż chciałoby się zostać dłużej. Po powrocie do Sassnitz zrobiliśmy zakupy w niezastąpionym Netto i obraliśmy kierunek Prora. Kilka kilometrów na południe od Sassnitz minęliśmy terminal promowy zapewniający połączenie ze Skandynawią. Po południu wyszło słońce, tempo wzrosło. Dotarliśmy do Prory, w której ciągnie się przez ponad 4km budynek wybudowany przez nazistów(miał spełniać role szpitala polowego później uzdrowiska wypoczynkowego dla niemieckich oficerów). Robi wrażenie! Krótki odpoczynek, rzut okiem na plażę. Niestety nie podczas całej wyprawy nie skorzystaliśmy z kąpieli w Bałtyku. Temperatura wody odstraszała. Wyjechaliśmy z Prory i zdecydowaliśmy, że noc spędzimy w miejscowości Putbus. Jedziemy do miejscowości Binz, typowo turystyczna mieścina. Słyszymy jak z daleka jedzie stara, parowa lokomotywa, która do tej pory jeździ po wyspie. Jest to ponad stuletnia przedstawicielka kolejek wąskotorowych, zwana też "Szalonym Rolandem". Wielka atrakcja wyspy. Przy okazji wizyty w Binz korzystamy ze sklepów. Dalej kierowaliśmy się już do naszego ostatniego celu na ten dzień. Po drodze spotkaliśmy Polaka mieszkającego na Rugii. Miłe zaskoczenie. Pomógł nam odnaleźć drogę, ponieważ trochę się pogubiliśmy. Fasola zaliczyła wywrotkę na prostej drodze. Po kilku próbach na przedmieściach Putbus znaleźliśmy miejsce do spania. Właścicielem posiadłości okazał się być miły, starszy i rozgadany Pan, który brał udział w walkach podczas II Wojny Światowej. Rozbiliśmy namioty w jego ogródku. Ostatnia noc na wyspie. Zimno i do tego nierówne podłoże. Zmęczenie wzięło górę. Po szybkiej kolacji mocny sen.

Park Narodowy Jasmund


Dzień 5 – 05.05.10 dystans  130km 

Putbus > Lauterbach > Glowitz > Silmenitz > Groβ Schoritz > Zudar > przeprawa promowa Glewitzer Fähre > Reinberg > Greifswald > Wolgast > Zinnowitz > Świnoujście

Od rana suszyliśmy w słońcu namioty. Zjedliśmy standardowe śniadanie, kanapki z pasztetem. Dziękujemy za gościnę i ponownie z godzinnym opóźnieniem, wyruszyliśmy w drogę. Z Putbus kierujemy się na południe. Przejeżdżamy przez miejscowości leżące nad wodą i przedzieramy się momentami przez polne drogi. Otacza nas spokojny krajobraz. Końcówkę trasy pokonujemy główną drogą. Dotarliśmy do przeprawy promowej w Glewitz. W oczekiwaniu na prom interwencja techniczna – kleimy sakwy Fasoli taśmą. Ostatnie obroty na wyspie i wjeżdżamy na prom. Ostatnie spojrzenie na Rugię. Przeprawiliśmy się na stały ląd. Prostą drogą docieramy do Reinberg, gdzie wskakujemy na trasę, która prowadziła nas w pierwszym dniu wyprawy. Niestety bruku nie ominęliśmy. Udało nam się jedynie skrócić ten niesprzyjający odcinek o jakąś połowę, czyli czekało nas cudowne 15 km masowania czterech liter. Droga powrotna mijała dość szybko, ponieważ trasa była nam znana. Wolgast, zwany „bramą na wyspę Uznam”, tutaj zjedliśmy cały prowiant, który jeszcze ocalał. Po kilku godzinach w znakomitych humorach i z cudownymi wspomnieniami dotarliśmy do Świnoujścia. Rozdzielamy się dokładnie w miejscu, gdzie spotkaliśmy się startując.

Granica Świnoujście-Ahlbeck


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz