Świnoujście > Zinnowitz > Wolgast > Greifswald > Stralsund > Altefähr
Na
dworcu niemieckiej kolejki UBB w centrum Świnoujścia meldują się
Stefan, Fasola, Kuba i nasza towarzyszka Kamila. Wyjazd planowany był
na 8.00. Wyjechaliśmy z niewielkim, 45 minutowym opóźnieniem.
Warunki pogodowe idealne. Słońce świeciło, wiatr powiewał.
Początkowy odcinek drogi przez niemieckie cesarskie kurorty to trasy
doskonale znane nam z jednodniowych wyjazdów. Po drodze Kuba zgubił
namiot i gdyby nie sugestie niemieckich kierowców zorientowalibyśmy
się o tym dużo później. Ponieważ to nasza pierwsza wyprawa co
chwile coś poprawialiśmy(szczególnie mocowania bagażu). Na drogi
rowerowe naszych zachodnich sąsiadów nie można narzekać, dlatego
do Wolgastu droga minęła szybko i przyjemnie. W Wolgaście
opuszczamy wyspę Uznam. Po regenerującym posiłku, ruszamy w stronę
Greifswaldu. Zasięgamy sugestii mieszkańców, w którą stronę
mamy się kierować. Jedziemy drogą przez zielone, rolnicze tereny.
Kolejna stacja czekała na nas w Wiecku. Dawna wioska rybacka ze
starym 800 letnim mostem zwodzonym. Dalej kierujemy się ścieżką
rowerową i w godzinach popołudniowych dojechaliśmy do
Greifswaldu, hanzeatyckiego miasta uniwersyteckiego gdzie rozpoczynał
się 30 kilometrowy odcinek brukowanej drogi prowadzącej prawie do
samego Stralsundu. Niestety nie było drogi alternatywnej(obok
prowadzi droga szybkiego ruchu), a więc spadło tempo i komfort
jazdy. Po ponad 2 godzinach dojechaliśmy do Stralsundu. Z daleka
mogliśmy zauważyć wielki most prowadzący na Rugię. Zatrzymaliśmy
się w restauracji Burger King i uzupełniliśmy „braki”
kalorycznym posiłkiem. Na nasze nieszczęście nadciągnęły dosyć
rozległe, deszczowe chmury. Szybko zabezpieczyliśmy pozostawione na
zewnątrz rowery i sakwy. W związku z niesprzyjającą aurą
momentalnie zrobiło się ciemno. Chcieliśmy jeszcze przed zachodem
rozbić namiot na polu campingowym w Altefähr, dlatego ruszyliśmy w
drogę. Przejechaliśmy stary most, dostępny dla ruchu rowerowego a
za nim pod znakiem „Willkommen auf Insel Rügen” odbiliśmy na
zachód, prosto na camping. Tam po szybkim zameldowaniu dostaliśmy
plac pod namiot. Rozbiliśmy się, wciągnęliśmy gorący posiłek,
ściągnęliśmy sakwy i wyruszyliśmy na wieczorny objazd po
Stralsundzie. Piękne miasto hanzeatyckie, które dziś uznawane jest
za jedno z najpiękniejszych miejscowości w północnej części
Niemiec.
Po całym dniu jazdy na obciążonych
rowerach taka przejażdżka dodała nam skrzydeł!
Na plus to, że po powrocie mogliśmy
skorzystać z darmowego, ciepłego prysznica . Noc minęła spokojnie
poza tym, że zmarzliśmy. Nie byliśmy przygotowani na tak mroźną
noc, temperatura oscylowała w okolicach 0 stopni.
Stralsund - most na Rugię |
Altefähr > Bessin > Grabitz > Rothenkirchen > Duβvitz > Ummanz > Gingst > Trent > przeprawa promowa Wittower Fähre > Wiek > Altenkirchen > Presenske
Po wyjściu z namiotów słońce
świeciło nam w oczy - ten dzień nie mógł się nie udać!
Planowaliśmy wyjechać odpowiednio wcześnie, ponieważ celem było
dostanie się na północny kraniec Rugii w ciągu dnia. Tym razem
nasze opóźnienie sięgnęło całej godziny. Po wymeldowaniu się,
uregulowania płatności(camping kosztował 6 euro za osobę + gorący
prysznic) i zasięgnięciu informacji wyjechaliśmy. Wzdłuż
zachodniego wybrzeża wyspy wiedzie ścieżka rowerowa prawie przy
samej wodzie. Ogrzewani promieniami słońca „podziwialiśmy”
mnóstwo łąk i wodę. Droga całkowicie monotonna. W pewnym
momencie Kuba i Stefan mają problem techniczny, dziewczyny jadą
dalej. Kiedy je dogoniliśmy wylegiwały się w słońcu. Dobrą
zabawą okazał się rowerowy wyścigi z niemiecką
młodzieżą(oczywiście wygraliśmy). Postanowiliśmy nadrobić
sobie kawałek drogi i zaryzykować przejazd inną trasą. Skusił
nas punkt widokowy, którego niestety nie odnaleźliśmy. Okazała
się ona być polną i błotnistą ścieżką o szerokości 20cm.
Obciążone pod wpływem sakw koła zapadały się w tej gównianej
papce. Tempo-4 km/h. Nie dało się jechać. Najgorzej miał Stefan,
którego przyczepka ma dość szeroki rozstaw kółek. Na wyprawie
główną rolę każdego dnia w podtrzymywaniu energii odegrały
wszelkiego rodzaju batony i czekolady. Na szczęście dojechaliśmy
do pośredniego celu - przeprawy promowej Wittower Fähre. Ku naszemu
zdziwieniu zapłaciliśmy niewiele- 8,10€ za cztery osoby + rowery.
Prawdopodobnie promowy kasjer obniżył nam cenę. Sama przeprawa
trwała bardzo szybko 3 minuty, ledwo zdążyliśmy zrobić zdjęcia!
Dalej jechaliśmy przy samej wodzie do miejscowości Wiek.
Potrzebowaliśmy wody, niestety była niedziela. Większość sklepów
w Niemczech w ten dzień jest zamknięta. W Wieku staraliśmy się
dowiedzieć gdzie możemy znaleźć otwarty sklep. Bez skutku.
Dopiero w miejscowości Altenkirchen Stefan dogadał się z jakimś
tubylcem „gdzieś tam jest Netto!” (sklep z którego usług
korzystaliśmy później z wielką przyjemnością). W Netto
zrobiliśmy skromne zakupy: gofry, woda, kaloryczne przekąski oraz
piwo(dobre na zakwasy i zakończenie dnia w dobrym humorze). Jedzenie
w Niemczech nie jest w cale drogie, a dodatkowo jest możliwości
zwrotu butelek. Zrobiło się dosyć późno i zdaliśmy sobie sprawę
z tego, że nie dojedziemy do pola campingowego. Musieliśmy, więc
znaleźć inne miejsce na nocleg. Upatrzyliśmy sobie dobry kawałek
ziemi, pozostało tylko wykorzystać znajomość niemieckiego Kamili
i Fasoli. Udało się za pierwszym podejściem! Miły starszy
pan(nazwany przez nas później Helmudem) zgodził się na rozbicie
naszych dwóch namiotów w Jego ogrodzie. Kolacja standardowa - zupa
w proszku. Helmud użyczył nam łazienki, niestety nie mogliśmy
skorzystać z prysznica, gdyż jego domek był w trakcie remontu. Noc
cieplejsza niż poprzednia, jednak temperatura nie rozpieszczała
(Fasola ubierała na siebie wszystkie ubrania, jakie miała i spała
pod folią życia + 2 karimaty ). Piękna, niezapomniana kołysanka w
postaci rechotu żab.
Przeprawa promowa Wittower Fahre |
Dzień 3 – 03.05.10 dystans – 70km
Presensk > Kap Arkona > Juliusruh > Glowe > Spyker > Neddesitz > Nardevitz > Holzkoppel > Sassnitz
Poranek był dość chłodny, pogoda
nie wróżyła dobrze. Niemiec, u którego spaliśmy zniknął w
momencie, gdy byliśmy w fazie wybudzenia. Początkowo myśleliśmy,
że pojechał a my nie zdążyliśmy nawet podziękować. Jednak na
miły początek dnia czekała nas niespodzianka od Helmuda.
Specjalnie dla nas wybrał się do sklepu i przywiózł gorące,
chrupiące bułki! Zaprosił nas na śniadanie do przytulnego domku.
Poczęstował pyszną kawą. Objedliśmy go z zapasów dżemu, który
w połączeniu z bułkami powodował odczucie nieba w gębie(i w
żołądku). Udało nam się nawet poprowadzić konwersacje. Odradził
wizytę w Bergen( „stolicy Rugii”) i polecił trasy i miejsca
które powinniśmy zobaczyć. W tym dniu pogoda zdecydowanie nie
dopisywała. Od rana niebo było zakryte grubą warstwą chmur i wiał
silny północny wiatr. Fasola nie wzięła z domu zakrytych
rękawiczek, dlatego musiała ratować się woreczkami jednorazowymi
(które i tak niewiele jej dały). Standardowo opóźnienie wyniosło
godzinę a Kuba miał flaka w tylnim kole. Kierunek- Kap Arkona,
najbardziej wysunięty na północ przylądek Rugi. Przez 10 km
jechaliśmy główną, ruchliwą drogą pod wiatr. Krótki odcinek, a
byliśmy wykończeni. Na Arkonie, dawnym grodzie obronnym i ośrodkiem
kultu pogańskiego boga Świętowita, czekają
piękne widoki, strome klify i pamiątkowe zdjęcia. Pojeździliśmy
trochę pobliskimi ścieżkami na klifach. Nadszedł czas ruszać w
dalsza drogę. Zaczął padać deszcz, który stopniowo zaczął się
nasilać. Z nadzieją na to, że przestanie jechaliśmy przed siebie.
Nadzieja matką głupich! Kierunek południe. Wzdłuż wybrzeża
jedziemy po betonowych płytach, asfalcie i szutrze. W Glowe
zatrzymaliśmy się na ciepły posiłek w pizzeri, aby zjeść i
chociaż częściowo wyschnąć. Gdy już pochłonęliśmy wszystko,
co zamówiliśmy udaliśmy się na zakupy do pobliskiego Netto. Po
drodze dopisało nam szczęście i mogliśmy skorzystać ze świeżo
wyremontowanego mostku. Nawierzchnia drogi wciąż odpowiednia,
jednak we znaki dała nam się górzystość terenu. Fasola w bardzo
nietypowy sposób mobilizowała się przed każdą wyższą i dłuższą
górką. Wiatr i deszcze nie odpuszczały. Już wtedy wiedzieliśmy,
że na wapienne klify tego dnia nie uda nam się dotrzeć! Zaczęliśmy
szukać jakiegokolwiek schronienia. Byliśmy przemoknięci do majtek.
Żadne próby nie przyniosły efektu. Krążyliśmy. Jeden koleś
chciał od nas nawet 70€(od osoby!). Jeżdżąc od wioski do wioski
dojechaliśmy aż do Sassnitz. A raczej wpadliśmy - po zjeździe z
wysokiej, ciągnącej się przez kilka kilometrów góry. Była to
główna droga, prowadząca przez środek Parku Narodowego. Fasoli i
Kubie od razu pojawił się szeroki uśmiech. Dobry humor dopisywał,
choć warunki tego dnia były ekstremalne. W deszczu Sassnitz, które
jest najliczniejszym miastem na wyspie wyglądało jak wyludnione. Po
krążeniu w kółko Kamili i Fasoli udało się znaleźć miejsce.
Okazało się, że w cenie 15€ od osoby mamy do dyspozycji
przytulne mieszkanko z wyposażoną kuchnią, łazienką, dwoma
pokojami i TV. Cudowne zakończenie dnia. Luksusy. Oczywiście nie
zabrakło też zakupów w Netto(w koszyku jajka, pieczywo i piwo).
Seans w telewizji, pyszna kolacja, wielkie łoże i kołdry.
Wszystkie możliwe grzejniki obwieszone były naszymi przemoczonymi
rzeczami. Drzwi, krzesła i karnisze zresztą też.
Dzień 4 – 04.05.10 dystans – 75km
Sassnitz > Holzkoppel > Sassnitz > Ostseebad Binz > Serams > Nadelitz > Putbus
Sassnitz > Holzkoppel > Sassnitz > Ostseebad Binz > Serams > Nadelitz > Putbus
Wypoczęci i wygrzani wyruszyliśmy do
Parku Narodowego Jasmund. Po raz pierwszy ominął nas cały rytuał
związany z namiotem. Opóźnienie jedyne 30 minut. Dogadaliśmy się
z właścicielką mieszkania, że zostawimy u niej sakwy z przyczepką
i skierowaliśmy się w stronę klifów. Z Sassnitz ruszyliśmy na
północy zachód trasą, którą mieliśmy dotrzeć do początku
szlaku na wapiennych klifach. Prowadziła głównie przez las.
Dojechaliśmy do miejsca, w którym oficjalnie rozpoczyna się obszar
parku, ale natykamy się na zakaz wjazdu rowerami. Powiedzieliśmy
sobie, że klifów nie odpuścimy. Jest to przecież największa
atrakcja na Rugii! Szybkie przestudiowanie mapy przez Stefana i
zauważa on, że niedaleko jest jakaś ścieżka rowerowa, która też
dojeżdża do samej krawędzi klifów. Niestety jak się później
okazało prowadziła ona tylko do najwyższego klifu i znajdującego
się na nim punktu widokowego. Szybka narada. Otaczające nas widoki
kuszą nas tak bardzo, że decydujemy się pojechać ścieżką
pieszą. Jak się później okazało na tej trasie towarzyszyły nam
strome zjazdy, podjazdy, korzenie, a przy wielkich wąwozach
niezliczona ilość schodów, na których musieliśmy nosić nasze
rowery. Na klifach w Jasmund nie da rady poruszać się z
jakimkolwiek bagażem na rowerach, muszą być maksymalnie odciążone.
Jasmundem pędziliśmy ponad dwie godziny, ale to, co przez ten czas
tam zobaczyliśmy było niesamowite. Przepiękne widoki, soczysta
zieleń drzew, głęboka biel wapiennych skał - coś niezwykłego!
Aż chciałoby się zostać dłużej. Po powrocie do Sassnitz
zrobiliśmy zakupy w niezastąpionym Netto i obraliśmy kierunek
Prora. Kilka kilometrów na południe od Sassnitz minęliśmy
terminal promowy zapewniający połączenie ze Skandynawią. Po
południu wyszło słońce, tempo wzrosło. Dotarliśmy do Prory, w
której ciągnie się przez ponad 4km budynek wybudowany przez
nazistów(miał spełniać role szpitala polowego później
uzdrowiska wypoczynkowego dla niemieckich oficerów). Robi wrażenie!
Krótki odpoczynek, rzut okiem na plażę. Niestety nie podczas całej
wyprawy nie skorzystaliśmy z kąpieli w Bałtyku. Temperatura wody
odstraszała. Wyjechaliśmy z Prory i zdecydowaliśmy, że noc
spędzimy w miejscowości Putbus. Jedziemy do miejscowości Binz,
typowo turystyczna mieścina. Słyszymy jak z daleka jedzie stara,
parowa lokomotywa, która do tej pory jeździ po wyspie. Jest to
ponad stuletnia przedstawicielka kolejek wąskotorowych, zwana też
"Szalonym Rolandem". Wielka atrakcja wyspy. Przy okazji
wizyty w Binz korzystamy ze sklepów. Dalej kierowaliśmy się już
do naszego ostatniego celu na ten dzień. Po drodze spotkaliśmy
Polaka mieszkającego na Rugii. Miłe zaskoczenie. Pomógł nam
odnaleźć drogę, ponieważ trochę się pogubiliśmy. Fasola
zaliczyła wywrotkę na prostej drodze. Po kilku próbach na
przedmieściach Putbus znaleźliśmy miejsce do spania. Właścicielem
posiadłości okazał się być miły, starszy i rozgadany Pan, który
brał udział w walkach podczas II Wojny Światowej. Rozbiliśmy
namioty w jego ogródku. Ostatnia noc na wyspie. Zimno i do tego
nierówne podłoże. Zmęczenie wzięło górę. Po szybkiej kolacji
mocny sen.
Dzień 5 – 05.05.10 dystans – 130km
Putbus > Lauterbach > Glowitz > Silmenitz > Groβ Schoritz > Zudar > przeprawa promowa Glewitzer Fähre > Reinberg > Greifswald > Wolgast > Zinnowitz > Świnoujście
Putbus > Lauterbach > Glowitz > Silmenitz > Groβ Schoritz > Zudar > przeprawa promowa Glewitzer Fähre > Reinberg > Greifswald > Wolgast > Zinnowitz > Świnoujście
Od rana suszyliśmy w słońcu
namioty. Zjedliśmy standardowe śniadanie, kanapki z pasztetem.
Dziękujemy za gościnę i ponownie z godzinnym opóźnieniem,
wyruszyliśmy w drogę. Z Putbus kierujemy się na południe.
Przejeżdżamy przez miejscowości leżące nad wodą i
przedzieramy się momentami przez polne drogi. Otacza nas spokojny
krajobraz. Końcówkę trasy pokonujemy główną drogą. Dotarliśmy
do przeprawy promowej w Glewitz. W oczekiwaniu na prom interwencja
techniczna – kleimy sakwy Fasoli taśmą. Ostatnie obroty na wyspie
i wjeżdżamy na prom. Ostatnie spojrzenie na Rugię. Przeprawiliśmy
się na stały ląd. Prostą drogą docieramy do Reinberg, gdzie
wskakujemy na trasę, która prowadziła nas w pierwszym dniu
wyprawy. Niestety bruku nie ominęliśmy. Udało nam się jedynie
skrócić ten niesprzyjający odcinek o jakąś połowę, czyli
czekało nas cudowne 15 km masowania czterech liter. Droga powrotna
mijała dość szybko, ponieważ trasa była nam znana. Wolgast,
zwany „bramą na wyspę Uznam”, tutaj zjedliśmy cały prowiant,
który jeszcze ocalał. Po kilku godzinach w znakomitych humorach i
z cudownymi wspomnieniami dotarliśmy do Świnoujścia. Rozdzielamy
się dokładnie w miejscu, gdzie spotkaliśmy się startując.
Granica Świnoujście-Ahlbeck |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz